Niedawno miałam sesję z klientką – by zapewnić jej anonimowość, nazwę ją Kasią – która jest bardzo mądrą osobą i bardzo poważnie, i odpowiedzialnie podchodzi do wszystkich swoich obowiązków. Ma aspiracje i plany, by rozwijać swoją firmę, z tego powodu zdecydowała się zredukować swoją pracę na etacie do połowy, co oczywiście zaskutkowało spadkiem jej dochodów o 50%.
Miało to umożliwić jej pracę nad budowaniem swojego biznesu, tzn. zdefiniowaniem działań dotyczących strony internetowej, obecności w social media itp. Niestety ten uzyskany od pracodawcy czas poprzez redukcję etatu nie spowodował takiego progresu w rozwijaniu swojej działalności, jakiego moja klientka się spodziewała. I to bardzo ją zaczęło martwić.
Około tydzień wcześniej miałam sesję z inną klientką – tej dajmy na imię Basia – która pracuje na etacie i by w firmie, w której jest zatrudniona poczynić krok na przód w swojej karierze, potrzebuje zdać pewien formalny egzamin. Czas mija, a ona nie może zebrać się do tego egzaminu. Egzamin absolutnie nie wykracza poza jej możliwości intelektualne, przygotowanie się do niego nie będzie też jakieś super czasochłonne, wymaga jedynie skupienia się na pewnych określonych czynnościach, uporanie się z nimi i sprawa będzie zamknięta.
Kiedy słucham Basi opowiadającej mi o egzaminie, który wisi nad jej głową jak miecz Demoklesa, mam cały czas wrażenie, że rozmawiamy o jakichś bzdurach. Gdzieś tam z tyłu głowy myślę sobie – no kurczę, przecież wystarczy usiąść może 3-4 dni po kilka godzin na pupie, przeczytać, co trzeba przeczytać, wykonać ćwiczenia, zarejestrować się do egzaminu i w ten sposób przejść tę tak naprawdę zwykłą formalność.
Gdy słucham Kasi, mam ochotę jej powiedzieć „dziewczyno, przejrzyj strony podobnych biznesów, znajdź projektanta, w wolne od pracy dni napisz teksty do zakładek i sprawa będzie załatwiona.
I w jednym, i w drugim przypadku wszystko wydaje się naprawdę bardzo proste. Ale nie jest. Kiedy tak słucham tego, co mówi Kasia i Basia w czasie tych moich sesji z nimi, zauważam, jak je to męczy, jak dołujące jest to poczucie utkwienia w miejscu, poczucie braku sprawczości, jestem świadoma tych wszystkich głosów w ich głowach: tego obwiniającego się, osądzającego, słyszę ten niepokój, to zwątpienie, ten strach mówiący ‘coś ze mną jest nie tak’.
Basi mówię: Wygląda na to, że ostatnio jesteś głównie zajęta martwieniem się, dlaczego nic nie robisz w kwestii tego egzaminu. Już jesteś naprawdę wyczerpana tym usiłowaniem poradzenia sobie jakoś z tym martwieniem się sobą. A co by się stało, gdybyś od jutra zamiast martwieniem się sobą zajęła się sprawianiem sobie przyjemności?
Kasię pytam: Czego teraz potrzebujesz? Kasia wymienia wszystkie te czynności, które powinna zrobić, żeby posunąć temat do przodu. Wtedy mówię: „O tym wiesz już od dawna, wiesz, co po kolei powinnaś zrobić, ale tego nie robisz. A może to czego najbardziej w tej chwili potrzebujesz, to życzliwej serdeczności, czułości dla siebie samej?”
Mniej więcej w tych właśnie momentach, po tych moich słowach, moje klientki zaczynają płakać. Sesje kończą się dobrze. Basia jest Amerykanką, mieszka w Los Angeles, więc około 2 w nocy naszego czasu dostaję jeszcze od niej na WhatsApp zdjęcie bukietu kwiatów, który sobie kupiła, żeby sprawić sobie przyjemność.
Te dwie historie są przykładem zjawiska, kiedy to klient sam sobie przeszkadza. Sam sobie wchodzi w drogę. Prawda jest taka, że wszyscy to robimy. Na dodatek nie zawsze nawet zdając sobie z tego sprawę. Nakręcamy wtedy prawdziwą spiralę negatywnych emocji wokół jakiegoś tematu – spiralę poczucia niemożności, poczucia winy – zapętlamy się wokół tych emocji i zaczynamy zajmować się nimi, a nie tym właściwym tematem, który najczęściej wcale nas nie przerasta. I jest tylko coraz gorzej.
A co wtedy pomaga? Pomaga prawdziwe zawalczenie o siebie. To z kolei sprowadza się do jednej rzeczy – do zawalczenia o fajną relację ze sobą. Ją się buduje ciągle i nieustająco, to jest tak jak z budowaniem relacji z przyjacielem, trzeba w to zainwestować trochę czasu i uwagi. Może się zdarzyć, że zabraknie Ci tego czasu – życie nie jest idealne – wtedy musisz to później nadrobić. Ale od tego momentu właśnie ta fajna relacja z samą sobą staje się Twoją najważniejszą aspiracją, Twoim projektem życia.
Fajna relacja ze sobą oznacza Twoją odmowę bycia w antagonistycznym stosunku do siebie w kwestii wszystkiego, co robisz, myślisz i czujesz. Tak więc oto podejmujesz decyzję bycia zawsze po swojej stronie, zawsze gotową dać sobie wsparcie. Bo wiesz, że jesteś tego warta.
To przekonanie o swojej wartości nie jest złudzeniem, że jesteś „doskonała” czy lepsza od wszystkich innych. Ono nie bazuje na porównywaniu się z innymi, czy konkurowaniu. To jedynie przekonanie, że Twoje życie i dobrobyt są warte działania, warte tego, byś je wspierała, chroniła i pielęgnowała, i że Twoje szczęście i osobiste spełnienie są na tyle ważne, aby pracować na jego rzecz. Dlatego kiedy zauważasz, że sama sobie przeszkadzasz, zapytaj siebie: „Co ja sobie robię?”. A zaraz potem: „Co to jest to, czego w tej chwili naprawdę potrzebuję?” Z mojego doświadczenia wiem, że w takich momentach najczęściej potrzebujemy dać sobie czułość, radość, serdeczność, zrobić sobie przyjemność. Wypróbuj ten sposób następnym razem.
Ja jak zawsze, trzymam za Ciebie kciuki! Pozdrawiam!